Jesteś kibicem i jesteś z Bydgoszczy? Musisz zostać fanem Facebooka Sport.pl Bydgoszcz »
Polak podczas igrzysk w Londynie był głównym faworytem nawet do olimpijskiego
złota. Niestety spalił trzy próby w rwaniu i nie został sklasyfikowany.
Rozmowa z Marcinem Dołęgą
Remigiusz Jaskot: Oglądał pan swoje spalone próby w rwaniu? Wie pan, już co się stało?
Marcin Dołęga: Nie oglądałem ich, choć kilka razy mnie korciło. Byłem przed komputerem, ale nie dałem rady. Jest jeszcze za wcześnie. Trudno mi o tym w ogóle mówić. Nawet teraz, kiedy o tym opowiadam, jest mi bardzo ciężko.
Podszedł pan po olimpiadzie do tych nieszczęsnych 190 kg w rwaniu?
- Nie, nie było żadnego treningu. Na razie o tym nie myślę. Dużo czasu potrzeba, żeby się podnieść. Nie ma co ukrywać, padłem na kolana. Wstać będzie ciężko. Mam nadzieję, że mi się uda, że pomogą mi najbliżsi i kibice. I jeszcze będą się cieszyć z sukcesów Marcina Dołęgi. Mam taką nadzieję, ale nie mogę tego obiecać. Chciałbym wrócić jak najszybciej, wiem, że trening będzie najlepszym lekarstwem w obecnej sytuacji. Chciałbym startować i próbować zapomnieć. Choć o Londynie z pewnością nie zapomnę do końca życia. Kocham ciężary, to całe moje życie. Nie wyobrażam sobie życia bez nich.
Kiedy zdecyduje pan, co dalej z karierą? W Londynie mówił pan, że to może być jej koniec.
- Daję sobie jeszcze tydzień czasu na przemyślenia.
Wchodzi w grę, że nie wejdzie pan już na pomost?
- Oczywiście. Moja decyzja będzie nieodwracalna. Nie chcę sam się męczyć, nie chcę, żeby męczyli się kibice. We
wrześniu tego roku minie 20 lat, jak dźwigam ciężary, więc to już dwie trzecie mojego życia. Jadąc do Londynu, wiedziałem, że medal mogę zdobyć teraz albo nigdy. W Rio już takiej szansy nie dostanę.